Kaszebe Runda 2012
Sobota, 26 maja 2012 | dodano:28.05.2012Kategoria Maraton Szosowy, Opony szosowe, 100km <
Życiowy rekord w odległości przejechanej jednego dnia na rowerze pobity przy okazji Kaszebe Rundy 2012. Łatwo na pewno nie było ale po kolei...
Najpierw spóźniłem się na start swojej grupy, a specjalnie wybrałem ostatnią grupę startującą na 220km o 8.00 rano aby nie wstawać o 6 rano. Niestety w momencie gdy skończyłem skręcać rower po podróży obok mnie przejechał 4 osobowy peleton, który miał wyruszyć razem ze mną. Na linii startu stawiam się o 8.05 i przypominam sobie że jeszcze nie zmieniłem obwodu koła w ustawieniach licznika po przełożeniu opon szosowych, na szczęście w ostatniej chwili udaje mi się to poprawić i ruszam w drogę.
Pierwsze 100km mija szybko, łatwo i przyjemnie. Najpierw wiozę się 20km na kole jednego szosowca, ale po tym gdy mi w końcu odjeżdża, dogania mnie inna grupa, z którą jadę wspólnie aż do rozjazdu tras. Jazda w takim peletonie to piękna sprawa i od razu odczułem silną potrzebę nabycia roweru szosowego :) Niestety na 56km peleton odbił w prawo, a ja jako jedyny pojechałem w lewo na dystans 220km.
Potem było chyba najprzyjemniejsze 12km całej trasy aż do bufetu w miejscowości Laska (gładki asfalt, cień od drzew i tylko dwa samochody na całym tym odcinku). Na bufecie w Lasce udaje mi się wreszcie dogonić kogoś z mojego dystansu, i tak śmigam razem z kolegą Leszkiem który jedzie na trekingu aż do Charzykowych z średnią prędkością koło 27km. Ostatnie 5km przed Charzykowami to już początki kryzysu, kolega mi odjeżdża, ale siłą rozpędu docieram do bufetu w dość dobrym tempie.
Tam obiad w postaci makaronu i pomidorówki i ruszam w chyba najgorszy fragment trasy czyli ponad 50km odcinek od Charzykowych pod Chojnicami, aż do Udropia pod Bytowem. W skrócie: dziurawy asfalt na poboczu, dość duży ruch samochodów, mało cienia i osłony przed wiejącym w twarz wiatrem. Do tego słabnę z kilometra na kilometr, i gdyby nie bufet w Lipnicy to pewnie bym zszedł z trasy. Strasznie daje mi się we znaki moje nowe siodełko San Marco Arami (nie wiem czy jednak nie wrócę do poprzedniego).
Po zjechaniu z drogi na Bytów wiatr przestał wiać w twarz i od razu jedzie się lepiej, i tak jakoś się toczę od jednego bufetu do drugiego. Po drodze, mając jeszcze prawie 50km do mety mijają mnie dwa samochody z rowerami na dachu - to właśnie wracają już do domu uczestnicy krótszych tras, co oczywiście wpływa ujemnie na morale. Na bufetach pustki i widać, że obsługa myśli już przede wszystkim o pakowaniu się. Humor trochę się poprawia jak mijam na trasie ostatnich maruderów z krótszych tras. Moja prędkość przekracza 20km/h już tylko na zjazdach, ale udaje mi się jeszcze dogonić dwa razy pewnego rowerzystę, który z niewiadomych mi powodu przyjął strategie, że nie będzie się zatrzymywał na bufetach, tylko samemu wolał zatrzymać się gdzieś w krzakach i jeść swoje kanapki.
Zbliżająca się Kościerzyna działa na mnie jednak pobudzająco i na ostatnich 15km czyli gdzieś tak od okolic Stężycy znowu udaje mi się chwilami rozpędzić rower do 30km/h, i w ten sposób docieram do mety po 9:43h od startu, ustanawiając swój rekord życiowy. Momentami na trasie napędzałem swój rower już silą woli a nie mięśni, jednak nie żałuję że pojechałem na najdłuższy dystans i za rok na pewno spróbuje jeszcze raz ale tym razem już na pewno na rowerze szosowym.
Najpierw spóźniłem się na start swojej grupy, a specjalnie wybrałem ostatnią grupę startującą na 220km o 8.00 rano aby nie wstawać o 6 rano. Niestety w momencie gdy skończyłem skręcać rower po podróży obok mnie przejechał 4 osobowy peleton, który miał wyruszyć razem ze mną. Na linii startu stawiam się o 8.05 i przypominam sobie że jeszcze nie zmieniłem obwodu koła w ustawieniach licznika po przełożeniu opon szosowych, na szczęście w ostatniej chwili udaje mi się to poprawić i ruszam w drogę.
Pierwsze 100km mija szybko, łatwo i przyjemnie. Najpierw wiozę się 20km na kole jednego szosowca, ale po tym gdy mi w końcu odjeżdża, dogania mnie inna grupa, z którą jadę wspólnie aż do rozjazdu tras. Jazda w takim peletonie to piękna sprawa i od razu odczułem silną potrzebę nabycia roweru szosowego :) Niestety na 56km peleton odbił w prawo, a ja jako jedyny pojechałem w lewo na dystans 220km.
Potem było chyba najprzyjemniejsze 12km całej trasy aż do bufetu w miejscowości Laska (gładki asfalt, cień od drzew i tylko dwa samochody na całym tym odcinku). Na bufecie w Lasce udaje mi się wreszcie dogonić kogoś z mojego dystansu, i tak śmigam razem z kolegą Leszkiem który jedzie na trekingu aż do Charzykowych z średnią prędkością koło 27km. Ostatnie 5km przed Charzykowami to już początki kryzysu, kolega mi odjeżdża, ale siłą rozpędu docieram do bufetu w dość dobrym tempie.
Tam obiad w postaci makaronu i pomidorówki i ruszam w chyba najgorszy fragment trasy czyli ponad 50km odcinek od Charzykowych pod Chojnicami, aż do Udropia pod Bytowem. W skrócie: dziurawy asfalt na poboczu, dość duży ruch samochodów, mało cienia i osłony przed wiejącym w twarz wiatrem. Do tego słabnę z kilometra na kilometr, i gdyby nie bufet w Lipnicy to pewnie bym zszedł z trasy. Strasznie daje mi się we znaki moje nowe siodełko San Marco Arami (nie wiem czy jednak nie wrócę do poprzedniego).
Po zjechaniu z drogi na Bytów wiatr przestał wiać w twarz i od razu jedzie się lepiej, i tak jakoś się toczę od jednego bufetu do drugiego. Po drodze, mając jeszcze prawie 50km do mety mijają mnie dwa samochody z rowerami na dachu - to właśnie wracają już do domu uczestnicy krótszych tras, co oczywiście wpływa ujemnie na morale. Na bufetach pustki i widać, że obsługa myśli już przede wszystkim o pakowaniu się. Humor trochę się poprawia jak mijam na trasie ostatnich maruderów z krótszych tras. Moja prędkość przekracza 20km/h już tylko na zjazdach, ale udaje mi się jeszcze dogonić dwa razy pewnego rowerzystę, który z niewiadomych mi powodu przyjął strategie, że nie będzie się zatrzymywał na bufetach, tylko samemu wolał zatrzymać się gdzieś w krzakach i jeść swoje kanapki.
Zbliżająca się Kościerzyna działa na mnie jednak pobudzająco i na ostatnich 15km czyli gdzieś tak od okolic Stężycy znowu udaje mi się chwilami rozpędzić rower do 30km/h, i w ten sposób docieram do mety po 9:43h od startu, ustanawiając swój rekord życiowy. Momentami na trasie napędzałem swój rower już silą woli a nie mięśni, jednak nie żałuję że pojechałem na najdłuższy dystans i za rok na pewno spróbuje jeszcze raz ale tym razem już na pewno na rowerze szosowym.
Dane wycieczki:
Km: | 220.64 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:51 | km/h: | 24.93 |
Pr. maks.: | 50.69 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 172( 87%) | HRavg | 140( 71%) |
Kalorie: | 4875kcal | Podjazdy: | 776m | Rower: | Merida Matts TFS XC 500 |
Komentarze
Gratuluję wyniku, samozaparcia, i...odwagi na taki dystans! Ja startowałam na 120 pierwszy raz i nie ostatni:)
Ann - 12:04 środa, 30 maja 2012 | linkuj
Komentuj