Moje statystyki

  • Wszystkie kilometry: 37149.19 km
  • Km w terenie: 4862.35 km (13.09%)
  • Czas na rowerze: 81d 13h 52m
  • Prędkość średnia: 18.97 km/h
  • Więcej informacji.
2018 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl Gminy odwiedzone na rowerze:

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mack86.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

100km <

Dystans całkowity:2958.86 km (w terenie 582.50 km; 19.69%)
Czas w ruchu:146:02
Średnia prędkość:20.26 km/h
Maksymalna prędkość:63.88 km/h
Suma podjazdów:1636 m
Maks. tętno maksymalne:185 (94 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:57105 kcal
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:134.49 km i 6h 38m
Więcej statystyk

Kaszuby Północne

Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano:18.07.2012Kategoria 100km <, Rekreacja
Pobudka o 5.30, szybkie śniadanie i ruszam na niedzielny objazd północnych Kaszub. Ze względu na wczesną porę na ulicach Gdyni pustki i udaje mi się sprawnie opuścić miasto przez Obłuże, przejeżdżając nawet głównym pasem ruchu po estakadzie Kwiatkowskiego co przy normalnym ruchu jest praktycznie niemożliwe. Kieruję się na Kosakowo i po raz pierwszy tego dnia zjeżdżam z asfaltu na polna drogę. W nocy padało (żadna nowość ostatnio) i a drodze miejscami kałuże na całej jej szerokości.

Wyjazd z Gdyni na Kosakowo © mack86


W Kosakowie wjeżdżam na ścieżkę rowerową prowadzącą wzdłuż płotu ogradzającego lotnisko wojskowe w Babich Dołach (chociaż w tej chwili jest ono w trakcie przekształcania na lotnisko cywilne Gdynia - Kosakowo).

Ścieżka rowerowa wzdłuż lotniska wojskowego w Gdyni - Babich Dołach © mack86


Z Kosakowo udaję się w kierunku Rewy zaliczając po drodze postój w Mechelinkach na drugie śniadanie.

kutry rybackie na plaży w Mechelinkach © mack86


plaza w Mechelinkach © mack86


widok na zatokę Pucką w Rewie © mack86


W Rewie błądzę chwilę w poszukiwaniu właściwej drogi, która zaprowadziłaby mnie przez łąki znajdujące się przy ujściu do morza rzeki Redy, do Mrzezina. Jadę najpierw zarośniętymi drogami polnymi, a potem dojeżdżam w końcu do asfaltu prowadzącego z Pierwoszyna właśnie do Mrzezina (polecam tą drogę jako alternatywny dojazd do Pucka dla zakorkowanej często w sezonie na maksa głównej drogi prowadzącej przez Rumię i Redę). Przed samym Mrzezinem zaliczam pierwszy solidny podjazd, a następnie kieruję się w stronę zatoki Puckiej do Osłonina mijając po drodze ogromną żwirownię.

żwirownia w Mrzezinie koło Pucka © mack86


Z Osłonina jadę na Rzucewo, a następni skręcam w lewo aby dojechać do drogi prowadzącej z Żelistrzewa do Pucka, którą to już nieraz przejeżdżałem w trakcie swoich wypraw. Następnie skręcam w miejscowości Celbówko na czarny szlak "Grot Mechowskich", którym mam zamiar przejechać do końca, aż do samej Krokowej. Szlak początkowo prowadzi utwardzonymi i szerokimi drogami polnymi, ale wkrótce prowadzi wąską i mocno zarośniętą ścieżką biegnącą środkiem pól uprawnych gdzie trzeba przebijać się przez wysokie trawy które zawzięcie wkręcają się w napęd mojego roweru.

Na czarnym szlaku "gort Mechowskich" © mack86


Na szczęście po jakiś 2km znowu wyjeżdżam na szeroką polną drogę i dojeżdżam do głównej atrakcji tego szlaku - Groty Mechowskiej czyli jedynej jaskini w Polsce, która nie leży w górach. W porównaniu z jaskiniami górskimi wygląda ona co prawda dość niepozornie, ale że do najbliższych podobnych tworów geologicznych jest dobre kilkaset km więc nie można narzekać.

wejście do groty Mechowskiej na Kaszubach © mack86


we wnętrzu Groty Mechowskiej © mack86


Za Mechowem szlak skręca w Lasy Darżlubsko-Oliwskie, które różnią się dość zasadniczo od piaszczystych i raczej wyłącznie sosnowych Borów Tucholskich po których często jeżdżę rowerem. Tutaj mamy głównie lasy liściaste oraz zupełnie inną glebę, która po ostatnich opadach nasiąkła wodą jak gąbka i przez to przejazd tego fragmentu to była jedna wielka błotna masakra. Szlak prowadził dodatkowo jeszcze po drogach rozjeżdżonych wcześniej przez samochody ciężarowe i więcej było prowadzenia roweru niż samej jazdy. Dlatego też szybko decyduję się zmienić trasę, i zjeżdżam najpierw na utwardzoną drogę leśną prowadzącą do Płochówka, a potem śmigam już asfaltem przez Świecino, Karlikowo aż do Sobieńczyc. Za tą ostatnią miejscowością decyduję się ponownie wrócić na czarny szlak i zjechać z asfaltu (bo w końcu to już tylko 6km do Krokowej). Najpierw jedzie się przyjemnie, ale potem ponownie wjeżdżam w krzaki i błoto. Miejscami są takie kałuże których nie da się objechać bokiem i trzeba się przez nie przeprawiać środkiem co kończy się całkowitym zanurzeniem jednego buta co raczej jest średnio przyjemne. W końcu jednak, zbaczając trochę ze szlaku docieram do Krokowej.

kościół w Krokowej na Kaszubach © mack86


W Krokowej trwa akurat jakiś festyn gminny, więc pojawiła się cała masa mieszkańców i turystów. Dlatego robię tylko szybkie zakupy i jadę dalej wjeżdżając na zbudowaną rok temu drogę rowerową Krokowa - Swarzewo, która biegnie po trasie nie istniejącej już linii kolejowej łączącej te dwie miejscowości. Trasa ta to pierwsza liga infrastruktury rowerowej, gdyby wszędzie w Polsce tak było to można by na prawdę zastanowić się nad zasadnością używania samochodu.

droga rowerowa z Krokowej do Swarzewa © mack86


Korzystając z wyżej wymienionej drogi dojeżdżam bardzo sprawnie do Łebcza, gdzie skręcam na Władysławowo. Jest to kolejna alternatywa dla zatłoczonej w sezonie drogi krajowej nr 216. Co prawda coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że można w ten sposób zaoszczędzić sobie parę minut i ruch na trasie Łebcz - Władysławowo staje się coraz większy. Po drodze przejeżdża się obok stacji radarowej wykorzystywanej przez 21 batalion radiotechniczny z Władysławowa.

wojskowa stacja radarów we Wladysławowie © mack86


Do Władysławowa jadę właściwie tylko w jednym celu - odwiedzić dziewczynę, która pracuje tutaj ciężko w trakcie sezonu turystycznego. Samo miasto radzę raczej mijać szerokim łukiem od końca czerwca tak do drugiej połowy sierpnia, bo na prawdę nie ma tam nic ciekawego i tylko tłumy turystów. Robię tam dłuższy postój, dostaję nawet porządny obiad i w okolicach godziny 17 rozpoczynam powrót do Gdyni. Wracam przez Puck, Żelistrzewo, Mrzezino, Pierwoszyno i Kosakowo, aż w końcu dojeżdżam w okolice Portu w Gdyni.

terminal kontenerowy w porcie Gdynia © mack86


Podsumowując wycieczka bardzo udana, choć momentami dość męcząca. Dane wycieczki:
Km:142.71Km teren:35.00 Czas:07:58km/h:17.91
Pr. maks.:52.54Temperatura:19.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie: 3500kcalPodjazdy:mRower:Merida Matts TFS XC 500

Gdynia - Czarna Woda

Sobota, 7 lipca 2012 | dodano:10.07.2012Kategoria 100km <, Rekreacja
Pomimo niesprzyjającej pogody udało mi się zrealizować pomysł na trasę którą miałem zamiar już od dłuższego czas pokonać - przejechać się od mojego obecnego miejsca zamieszkania w Gdyni do rodzinnego domu w Czarnej Wodzie. Początkowo planowałem wyruszyć wczesnym rankiem aby uniknąć nadmiernego ruchu samochodowego, oraz dojechać do celu zanim zaczną się największe upały, jednak na dzień wcześniej prognoza pogody przewidywała poranne urwanie chmury połączone z możliwym gradobiciem i cała wyprawa stanęła pod znakiem zapytania.
Wobec faktu niekorzystnej prognozy, decyduję się nie nastawiać budzika, ale i tak budzę się w sobotę w okolicach godziny 6.00. Wyglądam przez okno i po zapowiadanych opadach ani śladu, więc decyduję się jednak jechać i szybko ruszam do sklepu celem uzupełnienia zapasów jedzenia i picia. Zanim zrobiłem zakupy, spakowałem się i zjadłem śniadanie to z planowanej wczesnej godziny porannej zrobiła się godzina 8.30 i co gorsza po raz pierwszy się rozpadało. Deszcz był dość intensywny ale na szczęście krótki, zmusiło mnie to jednak o przesunięcie startu o kolejną godzinę po to aby woda zdążyła spłynąć z ulic do studzienek kanalizacyjnych. Niestety na niebie pojawiają się naprawdę nieciekawe chmury i mocno zastanawiam się czy w ogóle wyjeżdżać. Wygląda jednak na to, że miną one Gdynię bokiem więc jednak ruszam i po przejechaniu 1km już muszę chować się przed deszczem - na szczęście wiadukt kolejowy nad ul. Wielkopolską był blisko. Po jakiś 20 minutach przestaje padać, ale na chodnikach i ścieżkach pełno wody więc w momencie gdy dojeżdżam za obwodnicę wyglądam już prawie tak jak bym startował w błotnistym maratonie. W drodze z Gdyni do Chwaszczyna zatrzymuję się na jakieś 20min na przystanku aby zobaczyć w którą stronę wyklaruje się pogoda. Chmury na szczęście powoli przesuwają się na bok, ale w międzyczasie spadło tyle deszczu że wszędzie błoto i kałuże. Szczególnie niewdzięcznie jedzie się niebieskim szlakiem rowerowym od Chwaszczyna do Tokar wokół jeziora Tuchomskiego - normalnie piaszczysty szuter zamienił się miejscami w rwący strumyk lub małe jezioro. Na szczęście w Tokarach wjeżdżam na asfalt i trzymam się go przez następne kilkadziesiąt km jadąc kolejno przez Przodkowo, Kartuzy (tutaj chwila na przerwę nad jeziorem Klasztornym Małym), Somonino, Egiertowo, Nową Karczmę, Liniewo aż docieram do Starej Kiszewy. W międzyczasie pogoda zmieniła się na słoneczną ale jednocześnie także duszną i parną. Temperatura dochodzi do 30st. pot leje się strumieniami, a mi skończyło się jedzenie i picie. Dlatego w Starej Kiszewie dłuższy postój połączony z konsumpcją lodów i zakupem wody. Chciałem następnie jechać prosto do Czarnej Wody przez las koło jeziora Wygonin, ale nie mogę odnaleźć odpowiedniej drogi i w końcu jadę dalej asfaltem do Kalisk i stamtąd przez Bartel Wielki do Czarnej Wody. Końcówka to już jazda na oparach, na liczniku mam 114km a czuję się bardziej zmęczony niż w czasie KaszebeRundy. Na koniec dopisuje mi w reszcie szczęście w związku z pogodą, bo dosłownie po 10min od mojego przyjazdu do domu rozpadał się rzęsisty deszcz.

burza na ul. Wielkopolskiej w Gdyni © mack86


nad jeziorem Klasztornym w Kartuzach © mack86


XIV wieczna kolegiata zakonu Kartuzów w Kartuzach © mack86


tunel z drzew na trasie do Nowej Karczmy na Kaszubach © mack86


Dane wycieczki:
Km:114.03Km teren:25.00 Czas:06:01km/h:18.95
Pr. maks.:43.61Temperatura:28.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie: 3084kcalPodjazdy:640mRower:Merida Matts TFS XC 500

Kaszebe Runda 2012

Sobota, 26 maja 2012 | dodano:28.05.2012Kategoria Maraton Szosowy, Opony szosowe, 100km <
Życiowy rekord w odległości przejechanej jednego dnia na rowerze pobity przy okazji Kaszebe Rundy 2012. Łatwo na pewno nie było ale po kolei...

Najpierw spóźniłem się na start swojej grupy, a specjalnie wybrałem ostatnią grupę startującą na 220km o 8.00 rano aby nie wstawać o 6 rano. Niestety w momencie gdy skończyłem skręcać rower po podróży obok mnie przejechał 4 osobowy peleton, który miał wyruszyć razem ze mną. Na linii startu stawiam się o 8.05 i przypominam sobie że jeszcze nie zmieniłem obwodu koła w ustawieniach licznika po przełożeniu opon szosowych, na szczęście w ostatniej chwili udaje mi się to poprawić i ruszam w drogę.

Pierwsze 100km mija szybko, łatwo i przyjemnie. Najpierw wiozę się 20km na kole jednego szosowca, ale po tym gdy mi w końcu odjeżdża, dogania mnie inna grupa, z którą jadę wspólnie aż do rozjazdu tras. Jazda w takim peletonie to piękna sprawa i od razu odczułem silną potrzebę nabycia roweru szosowego :) Niestety na 56km peleton odbił w prawo, a ja jako jedyny pojechałem w lewo na dystans 220km.

Potem było chyba najprzyjemniejsze 12km całej trasy aż do bufetu w miejscowości Laska (gładki asfalt, cień od drzew i tylko dwa samochody na całym tym odcinku). Na bufecie w Lasce udaje mi się wreszcie dogonić kogoś z mojego dystansu, i tak śmigam razem z kolegą Leszkiem który jedzie na trekingu aż do Charzykowych z średnią prędkością koło 27km. Ostatnie 5km przed Charzykowami to już początki kryzysu, kolega mi odjeżdża, ale siłą rozpędu docieram do bufetu w dość dobrym tempie.

Tam obiad w postaci makaronu i pomidorówki i ruszam w chyba najgorszy fragment trasy czyli ponad 50km odcinek od Charzykowych pod Chojnicami, aż do Udropia pod Bytowem. W skrócie: dziurawy asfalt na poboczu, dość duży ruch samochodów, mało cienia i osłony przed wiejącym w twarz wiatrem. Do tego słabnę z kilometra na kilometr, i gdyby nie bufet w Lipnicy to pewnie bym zszedł z trasy. Strasznie daje mi się we znaki moje nowe siodełko San Marco Arami (nie wiem czy jednak nie wrócę do poprzedniego).

Po zjechaniu z drogi na Bytów wiatr przestał wiać w twarz i od razu jedzie się lepiej, i tak jakoś się toczę od jednego bufetu do drugiego. Po drodze, mając jeszcze prawie 50km do mety mijają mnie dwa samochody z rowerami na dachu - to właśnie wracają już do domu uczestnicy krótszych tras, co oczywiście wpływa ujemnie na morale. Na bufetach pustki i widać, że obsługa myśli już przede wszystkim o pakowaniu się. Humor trochę się poprawia jak mijam na trasie ostatnich maruderów z krótszych tras. Moja prędkość przekracza 20km/h już tylko na zjazdach, ale udaje mi się jeszcze dogonić dwa razy pewnego rowerzystę, który z niewiadomych mi powodu przyjął strategie, że nie będzie się zatrzymywał na bufetach, tylko samemu wolał zatrzymać się gdzieś w krzakach i jeść swoje kanapki.

Zbliżająca się Kościerzyna działa na mnie jednak pobudzająco i na ostatnich 15km czyli gdzieś tak od okolic Stężycy znowu udaje mi się chwilami rozpędzić rower do 30km/h, i w ten sposób docieram do mety po 9:43h od startu, ustanawiając swój rekord życiowy. Momentami na trasie napędzałem swój rower już silą woli a nie mięśni, jednak nie żałuję że pojechałem na najdłuższy dystans i za rok na pewno spróbuje jeszcze raz ale tym razem już na pewno na rowerze szosowym. Dane wycieczki:
Km:220.64Km teren:0.00 Czas:08:51km/h:24.93
Pr. maks.:50.69Temperatura:20.0 HRmax:172( 87%)HRavg140( 71%)
Kalorie: 4875kcalPodjazdy:776mRower:Merida Matts TFS XC 500

43 Harpagan - Czarna Woda

Sobota, 21 kwietnia 2012 | dodano:22.04.2012Kategoria Rajd na Orientację, we dwójkę z bratem, 100km <
Po ponad 10 latach od poprzedniego razu znowu doczekałem się harpagana w mojej rodzinnej miejscowości. Niestety mój start był zagrożony bo jak to się często zdarza dostałem zaproszenie na ślub i wesele członka dość bliskiej rodziny na który wypadało się pokazać, a że w dokładnie taki sam sposób straciłem możliwość wystartowania w poprzedniej edycji w Elblągu to zmartwiło mnie to dość mocno. W końcu zdecydowałem połączyć udział w obydwu imprezach, a z pomocą przyszli organizatorzy, którzy po raz pierwszy zaproponowali krótszą 100km trasę rowerową. Przejechanie 100km jednego dnia na rowerze już dawno przestało być dla mnie wielkim wyczynem, a że startowałem razem z bratem to liczyłem, że uda nam się zrobić całą trasę (albo jej zdecydowaną większość) w około 6h i zdążyć w ten sposób jeszcze na 16 do Starogardu na uroczystość.
Numery i karty startowe odebraliśmy już dzień wcześniej i postanowiliśmy skorzystać z naszej głównej przewagi nad resztą czyli możliwości wyspania się we własnym łóżku i zjedzenia solidnej kolacji i śniadania przed startem. Sobotni poranek przywitał nas padającym deszczem co raczej nie wpłynęło pozytywnie na morale bo zapomniałem zabrać ze sobą z Gdyni kurtki przeciwdeszczowej ale prognozy przewidywały, że cały dzień padać nie będzie. Do ostatnich sekund przed startem czekaliśmy wspólnie z bratem pod dachem i na stadionie pojawiliśmy się w momencie kiedy kończyli rozdawanie map. Szybki rzut oka na rozłożenie PK i ruszamy na północ zdobyć kolejno PK 1, 9 i 5. Znamy te tereny na tyle dobrze, że nawet nie musimy patrzeć na mapę aby dojechać do 1 i 9, dopiero zdobycie 5 zajmuję nam chwilę dłużej, ale bardziej od nawigacji przeszkadza nam padający deszcz i błoto. PK 7 leży już za Czerskiem, a tamte tereny mamy już mniej zbadane, dlatego też pierwszy raz wybieramy złą drogę, skutkiem czego musimy przedzierać się kawałek przez las i przenosić rowery nad jakimś strumieniem przez co tracimy jakieś 15 minut, ale w końcu docieramy do celu. Tam pierwszy postój na banana i uzupełnienie izotoników w bidonach. Dalej jedziemy na PK6 w Fojutowie, gdzie już wielokrotnie byliśmy ale do tej pory nigdy na rowerze. Wybieramy nieco dłuższy wariant i jedziemy przez Czersk a następnie drogą asfaltową na Tucholę. Deszcz przestał padać, ale wszechobecne są kałuże przez co jesteśmy już nieźle wypaskudzeni od błota przez brak przednich błotników. Utrudniona jest tez jazda w grupie, bo jadąc za bratem dostaję cały czas strumieniem wody po twarzy więc jadę jakieś 5m za nim, bez korzystania z jego korytarza aerodynamicznego. PK6 w Fojutowie i potem PK8 w Zwierzyńcu zaliczamy bez żadnych problemów jadąc prawie wyłącznie po asfalcie. Na PK8 jesteśmy o 12.40 i widzę, że już nie uda się zrealizować planu przejechania całej trasy w 6h. Jedziemy dalej na PK10 wart aż 5 pkt. wagowych, asfalt niestety zamienić trzeba na piaski, ale dzięki temu można jechać po śladach poprzedników. Dojeżdżając do PK10 mam na liczniku już prawie 80km co świadczy o tym, że zrobimy dzisiaj na pewno ponad znacznie 100km. Zaczynam odczuwać już pierwsze zmęczenie ale łapie się na koło brata, który twierdzi że ma jeszcze spory zapas sił. Jedziemy do PK4 mijając po drodze Śliwice, ale niestety zliczamy drugą wpadkę nawigacyjna skręcając zbyt wcześnie na łąki na których powinien on być. Tracimy przez to kolejne 10min, ale po powrocie na główną szosę w miarę szybko docieramy do celu. Na zegarze minęła już 14 i jeśli chcemy zdążyć na wspomniany wcześniej ślub to musimy podjąć bolesna decyzję o rezygnacji z zaliczenia PK2 (na szczęście jest on wart tylko 1 pkt. wagowy). Wracamy już do Czarnej Wodzy planując zdobyć jeszcze po drodze jak najszybciej PK3, ten jednak niespodziewanie okazuje się najbardziej wymagającym nawigacyjnie PK z całej trasy. Po tym jak zjeżdżamy z asfaltu biegnącego z Osiecznej do Zimnych Zdrojów tracimy dobre pół godziny na odlezienie trójki w tym gąszczu przecinek i dróg leśnych, z których nie wszystkie są zaznaczone na mapie. Piotrek w pewnym momencie chce się już poddać i wracać ale namawiam go do kontynuowania i w końcu docieramy na 3. Po jej zdobyciu popełniamy chyba najgłupszy błąd na całej trasie, bo brat zaczyna cisnąc ile ma sił do czarnej wody zostawiając mnie w lesie nie uzgadniając wcześniej wariantu trasy powrotnej. Na szczęście odnajdujemy się z powrotem za pomocą tel. komórkowych, ale tracimy w ten sposób kolejne 5min (na mecie okazało się, że przez to spadliśmy o jedno miejsce niżej w klasyfikacji). Wracając do bazy odnajduję w sobie jeszcze siły na to aby rozbujać rower do ponad 30km na godzinę więc można powiedzieć, ze mamy ostry finisz. Na mecie jesteśmy o 15.50 więc staje się jasne, że na ślub już nie zdążymy przez co żałujemy, że jednak nie spróbowaliśmy zdobyć PK2. Na Mszę ani późniejsze składanie życzeń już nie zdążyliśmy ale za to załapaliśmy się jeszcze na przyjęcie weselne więc chyba nikt inny z pozostałych uczestników nie dostał potem tak wypasionego posiłku regeneracyjnego :) Następnego dnia sprawdzamy wyniki w necie i pojawia się spore zaskoczenie bo zajmujemy 9 i 10 miejsce - czyli w moim przypadku życiowy wynik. Przed startem myśleliśmy, że pewnie gdzieś tak ze 20 - 30 osób zdobędzie wszystkie 10PK, a tu okazało się, że udało się to tylko 7 startującym. W ten sposób będziemy jesienią dodatkowo zmobilizowani aby zaliczyć wszystkie PK i poprawić czas. Dzięki znajomości terenu zyskaliśmy pewnie nad innymi z 15-20min, ale potem roztrwoniliśmy to przez swoje błędy nawigacyjne no i zaliczyliśmy prawie 40min postojów na trasie więc zdecydowanie jest co poprawić do następnej edycji.

Dane wycieczki:
Km:121.25Km teren:56.50 Czas:06:15km/h:19.40
Pr. maks.:36.70Temperatura:14.0 HRmax:170( 86%)HRavg137( 69%)
Kalorie: 3783kcalPodjazdy:mRower:Merida Matts TFS XC 500

Park Narodowy Borów Tucholskich

Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano:14.08.2011Kategoria 100km <, Rekreacja, we dwójkę z bratem
Po prawie tygodniowym oczekiwaniu na odpowiednią pogodę, prognoza na sobotę jest na tyle optymistyczna że można będzie zaryzykować całodzienny wypad na rower. Wspólnie z bratem postanawiamy zrealizować od dawna już planowaną wycieczkę z Czarnej Wody do Parku Narodowego Bory Tucholskie. Wstajemy rano przed 8 aby stwierdzić, że póki co pogoda nie jest jednak zbyt łaskawa - na zewnątrz gęsta mgła i wszystko mokre jak po deszczu. Ale że w poniedziałek kończy mi się urlop to wiem, że to już chyba ostatnia szansa aby zrealizować cokolwiek z moich wcześniejszych planów odnośnie urlopowych wojaży rowerowych. Dlatego po śniadaniu ruszamy na rowery i wyjeżdżamy z domu koło 8.30, a na zewnątrz wita nas najpierw mniej więcej coś takiego:



Docieramy najpierw do miejscowości Odry gdzie wjeżdżamy na czarny szlak rowerowy Borów Tucholskich prowadzący od Tucholi do miejscowości Bachorze, która znajduje się praktycznie w samym centrum Parku Narodowego Borów Tucholskich. Początek trasy jest mi już dobrze znany bo już kilka razy miałem okazją przejechać (m.in. za sprawą Kaszeberundy) przez kolejno Karsin, Wiele, Lubnię aż do Leśna (w tej ostatniej miejscowości na szczególną uwagę zasługuje nietypowy zabytkowy drewniany kościół).











Po krótkim postoju w Leśnie, wjeżdżamy na trasę którą oboje poruszamy się pierwszy raz w życiu ale dość sprawnie dojeżdżamy do Drzewcza gdzie znajduje się jedna z bram wjazdowych do Parku Narodowego. Pogoda na szczęście robi się idealna do jazdy rowerem bo w końcu wychodzi słońce. Po drodze zaczynamy już mijać jeziora z których słynie PN Borów Tucholskich. Znajdują się tutaj np. unikatowe jeziora Lobeliowe. Sam park narodowy jest właśnie idealny do zwiedzania rowerem i szczerze polecam tą formę zwiedzenia tego Parku każdemu kto jest w pobliżu.

















Oprócz jezior w parku można też zobaczyć np. wydmy sandrowe z których wycięto wszystkie drzewa prawdopodobnie w celu stworzenia wrzosowisk.



Gdy wyjechaliśmy poza granicę parku udaliśmy się do letniskowej stolicy regionu miejscowości Charzykowy na obiad, po drodze przejeżdżając przez Małe Swornegacie :)



Zatrzymaliśmy się też przy pkt. widokowym na jezioro Charzykowskie:



W samych Charzykowych zlokalizowana jest też dość duża przystań żeglarska:



Po obiedzie przyszedł czas na powrót. W nogach mieliśmy już ponad 80km więc wiedzieliśmy że nie będzie łatwo i pewnie zrobimy tegoroczny rekord w długości trasy. Wracaliśmy najpierw jadąc pieszym czerwonym szlakiem im. J. Rydzkowskiego który ponownie poprowadził nas przez PNBT, ale po dość piasczystych 10km dojechaliśmy do kolejnej miejscowości o ciekawej nazwie: Męcikał gdzie masa ludzi udaje się na spływy Brdą.

most na Brdzie w miejscowości Męcikał © mack86


Czerwonym szlakiem jechaliśmy aż do miejscowości Czerniż, skąd kierowaliśmy się do Czarnej Wody już w mirę najkrótszą drogą, mijając po drodze m.in. takie widoki:

Kapliczka we wsi Rudziny na Kaszubach © mack86


Podsumowując wycieczka była bardzo udana i szkoda, że dopiero na sam koniec urlopu udało mi się zrealizować taki wypad, ale niestety pogoda w te wakacje nie jest zbyt łaskawa.

Dane wycieczki:
Km:145.33Km teren:51.00 Czas:07:11km/h:20.23
Pr. maks.:42.00Temperatura: HRmax:160( 81%)HRavg127( 64%)
Kalorie: 3500kcalPodjazdy:220mRower:Merida Matts TFS XC 500

Wyspa Sobieszewska i Żuławy

Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano:24.07.2011Kategoria Opony szosowe, Rekreacja, we dwójkę z bratem, 100km <
Już 3 razy udałem się w tym roku na wyspę Sobieszewską, ale po raz pierwszy nie sam, tylko w towarzystwie mojego brata, dla którego okazała się to najdłuższa wycieczka w tym roku. Tym razem nie poprzestaliśmy na zdobyciu wyspy, ale poprzez śluzę na przekopie Wisły w Przegalinie udaliśmy się na północny fragment Żuław gdzie wjechaliśmy na wypróbowany już w zeszłym roku Szlak Mennonitów. Muszę przyznać że jestem pod wielkim wrażeniem wykonania tego szlaku, po takiej infrastrukturze rowerowej chyba pierwszy raz jechałem. Oprócz ścieżek rowerowych zbudowano tam też kilka mostów specjalnie dla rowerzystów. Mam nadzieję że powstanie więcej takich tras rowerowych w okolicy.

Kamień informujący po jakim szlaku jedziemy:



A oto jeden z mostów rowerowych które znajdują się na szlaku:



Widok na polder przeciwpowodziowy wzdłuż Wisły (w końcu Żuławy to jedyna w Polsce depresja więc jakoś trzeba się zabezpieczyć przed powodzią):



Napotkany po drodze samochód w rowie (i dlatego rowery są lepsze bo jak wypadniesz na pobocze to tylko się otrzepiesz i jedziesz dalej):



Śluza na Przekopie Wisły w Przegalinie:



okryta złą sławą hałda fosfogipsów w Wiślince:



Most pontonowy na wjeździe do Sobieszewa (most wstydu bo mieszkańcy już od kilkunastu lat nie mogą się doprosić mostu z prawdziwego zdarzenia):

Dane wycieczki:
Km:113.80Km teren:0.30 Czas:05:19km/h:21.40
Pr. maks.:36.00Temperatura:20.0 HRmax:150( 76%)HRavg125( 63%)
Kalorie: 2356kcalPodjazdy:mRower:Merida Matts TFS XC 500

Czarny Szlak Zagorskiej Strugi czyli namisatka górskiego enduro nad morzem

Sobota, 9 lipca 2011 | dodano:09.07.2011Kategoria 100km <, Rekreacja
Pobudka o 7.00 rano, na siadanie talerz makaronu i jeszcze szybkie sprawdzenie aktualnej prognozy pogody. No i o 8.20 wyjeżdżam z Gdyni z zamiarem dotarcia do Wejherowa Czarnym Szlakiem Zagórskiej Strugi. Szlak ten przejechałem fragmentarycznie już prawie 3 lata temu więc wiedziałem na co się porywam. Jest to pieszy szlak długości 56km o dość dużym stopniu trudności (przynajmniej jak na Pomorze) dlatego można się było choć przez chwile poczuć jak w górach. Na samym szlaku droga rzadko kiedy jest płaska więc prawie cały czas się podjeżdża lub zjeżdża. Poza tym oferuje on takie atrakcje jak przejazd przez strumień (co prawda mały ale zawsze), sporą liczbę kąpieli błotnych, no i całą masę podjazdów po piachach a potem zjazdów po korzeniach i kamieniach. Podsumowując daje nieźle w kość i stąd pewnie bierze się moja tragicznie niska prędkość średnia. Jak już dojechałem w końcu do Wejherowa to byłem już nieźle zmęczony, ale honorowo postanowiłem wrócić na kołach. Po krótkim postoju w trakcie którego zaspokoiłem głód 60cm zapiekanką Zdecydowałem się wrócić asfaltem przez Gniewowo, Zbychowo, Reszki i Łężyce. Myślałem że poprawie nieco prędkość średnią ale na asfalcie spotykały mnie kolejne podjazdy. No i na dodatek wybrałem sobie "skrót" który zamiast do Łężyc zaprowadzil mnie do Koleczkowa przez co zrobiłem parę km więcej (ale za to udało się dokręcić do 100 :) Dopiero w Gdyni udało mi się rozwinąć jako taką prędkość. Wycieczka udana, aczkolwiek męcząca. No i przydałby się ktoś do towarzystwa bo jadąc solo po pewnym czasie człowiek zaczyna tracić motywację do dalszej jazdy. Szkoda że nie mam urządzenia mierzącego przewyższenia, bo wydaje mi się że dzisiaj pobiłem swój rekord w ilości przebytych w pionie metrów.

Drogowskaz na Czarnym Szlaku Zagórskiej Strugi z Gdyni do Wejherowa © mack86


Klomb z kwiatami w parku miejskim w Wejherowie © mack86


Jez. Wyspowo w Zbychowie na Kaszubach © mack86






Dane wycieczki:
Km:100.53Km teren:62.00 Czas:06:27km/h:15.59
Pr. maks.:0.00Temperatura:24.0 HRmax:181( 92%)HRavg138( 70%)
Kalorie: 3580kcalPodjazdy:mRower:Merida Matts TFS XC 500

Kaszeberunda 2011

Sobota, 28 maja 2011 | dodano:30.05.2011Kategoria 100km <, Opony szosowe, Maraton Szosowy
Mój życiowy debiut w maratonie szosowym zaliczony. Co prawda Kaszeberunda to specyficzny maraton, gdzie nie ma końcowej klasyfikacji z miejscami, a liczy się przede wszystkim satysfakcja z pokonanego dystansu. W moim przypadku było to 121km i choć zdarzyło mi się już przejechać dłuższe dystanse, to nigdy w tak szybkim tempie. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że mogę wyciągnąć tak wysoką średnią na moim mtb. Impreza spodobała mi się na tyle, że postaram się ją na stałe włączyć do mojego kalendarza startowego. Za rok marzy mi się pokonanie pełnej pętli 225km (najlepiej jak do tego czasu dorobię się szosówki :). Na szczególną uwagę zasługują wypaśne bufety gdzie naprawdę można było się najeść i napić do syta takich specjałów jak chleb ze smalcem, drożdżówka własnego wypieku czy pomidorówka z ryżem. Do tego stopnia, że zrezygnowałem z zatrzymywania się na dwóch ostatnich bufetach bo byłem tak najedzony, że nie zmieściłbym więcej. Mój końcowy czas wyniósł 4h 55min razem z czasem postoju na bufetach (samej jazdy było nieco ponad 4,5h).

Pakowanie roweru i ekspozycja pamiątek po Kaszeberunda 2011 © mack86


Moja Merida oparta o płot na bufecie w Sominach w trakcie KR 2011 © mack86


Bufet w Sominach w trakcie Kaszeberunda 2011 © mack86


Swojskie jedzenie na bufecie w Sominach w trakcie KR 2011 © mack86


Meta Kaszeberundy na rynku w Kościerzynie © mack86
Dane wycieczki:
Km:121.90Km teren:0.00 Czas:04:32km/h:26.89
Pr. maks.:52.40Temperatura:18.0 HRmax:173( 88%)HRavg150( 76%)
Kalorie: 2717kcalPodjazdy:mRower:Merida Matts TFS XC 500

40 Harpagan

Sobota, 16 października 2010 | dodano:19.10.2010Kategoria 100km <, Rajd na Orientację
Długo oczekiwany przeze mnie start w harpaganie tym razem zakończył się jednak kondycyjną porażką. Udało mi się w sumie dojechać tylko do 9PK co dało mi 27 pkt wagowych i bardzo odległe miejsce w klasyfikacji generalnej.
Tym razem dojechałem na zawody pociągiem dzień wcześniej i nocowałem w bazie, nocleg może nie był zbyt komfortowy ale nie mogę też narzekać, przespałem chyba więcej niż wtedy gdy na wiosenną edycję nocowałem we własnym łóżku. Rano zaczęło się od nerwowego montowania całego potrzebnego ekwipunku na rowerze, co w połączeniu z umiejscowieniem startu 1,5km od bazy spowodowało, że lekko spóźniłem się na start. Do tego nie zamontowałem wszystkich lampek tak jak bym chciał, co w połączeniu ze sporym dozą emocji spowodowaną, że to już wreszcie ten dzień startu spowodowało dość nerwowy początek. Pojechałem trochę za dziko, i oczywiście pobłądziłem w okolicach PK9 do którego pojechałem najpierw. Potem jednak udało mi się wejść w odpowiedni rytm i jechało mi się naprawdę dobrze. Bez jakiś większych wpadek zaliczyłem kolejno PK13, 1, 3, 17 i 13. Niestety siły zaczęły opuszczać mnie po tym jak zbliżałem się do PK4, a potem było już tylko gorzej. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, ale postanowiłem pojechać na najbardziej oddalony od Kościerzyny PK20 (widocznie uznałem że jest jeszcze sporo czasu do końca). Dojazd na ten pkt od południa i późniejsza strata prawie 30min na krążeniu w jego okolicach razem ze sporą grupą innych zawodników ostatecznie wyczerpało moje siły fizyczne i psychiczne. Później sił starczyło mi jeszcze na zaliczenie PK12 (też miałem problem aby znaleźć, bo ze zmęczenia nie chciało się już myśleć, chociaż byłem naprawdę blisko - na szczęście podłączyłem się pod innego zawodnika, któremu nawigacja wychodziła bardzo sprawnie). Na 12 byłem koło godz. 16 więc uznałem że trzeba już zacząć drogę powrotną do Kościerzyny główną drogą asfaltową z kierunku Bytowa. Jechałem już dosłownie na oparach i myślałem że ten asfalt już nigdy się nie skończy. Chyba jeszcze nigdy nie miałem tak dość drogi. Pomimo tego że przejeżdżałem koło PK7 i miałem jeszcze jakieś 20min zapasu to nie miałem już ochoty na dalsze poszukiwania i zjechałem do mety.

Podsumowując to jestem rozczarowany swoją postawą, bo liczyłem co najmniej na powtórzenie wyniku w wiosny kiedy to zdobyłem 33pkt. Ale od jakiegoś już czasu obserwuje wyraźny spadek formy, który jest najprawdopodobniej spowodowany zmianą dotychczasowego trybu życia przez co ze rozpocząłem pierwszą pracę po skończeniu studiów (trzeba wstawać codziennie na 7.30 rano :( ) . Początek trasy wypadł całkiem OK, lecz później popełniłem spore błędy taktyczne polegające na nie dostosowaniu trasy do swoich możliwości kondycyjnych. Zamiast na PK4, 20 i 12 trzeba było zaliczyć te położone bliżej koscierzyny. No ale zdobyłem bezcenne doświadczenie, tak że na następnej edycji na pewno pójdzie lepiej.

Na koniec parę zdjęć:

40 Harpagan PK17 połozony na wzgórzu w okolicach Dziemian © mack86


40Harpagan, PK4 gdzie główną atrakcją była do wyboru kawa lub herbata dla każdego kto tam dojechał. © mack86


40 Harpagan - Moja Merida na PK14 Jez. Wielkie Sarnowicze © mack86
Dane wycieczki:
Km:151.50Km teren:65.00 Czas:09:00km/h:16.83
Pr. maks.:42.60Temperatura: HRmax:185( 94%)HRavg143( 72%)
Kalorie: 4876kcalPodjazdy:mRower:Merida Matts TFS XC 500

Wyprawa na Hel

Niedziela, 1 sierpnia 2010 | dodano:01.08.2010Kategoria we dwójkę z bratem, Opony szosowe, Rekreacja, 100km <
Początkowo planowaliśmy z bratem skorzystać z usług tramwaju wodnego w jedną stronę i powrócić do trójmiasta, ale że jest środek sezonu turystycznego i do tego weekend więc wszystkie bilety na poranny rejs były już wykupione i na darmo zrobiliśmy rano 12km do Gdyni. Dlatego zmuszeni zostaliśmy do wprowadzenia w życie planu awaryjnego i podjechaliśmy skm do Redy, skąd udaliśmy się bocznymi drogami asfaltowymi w kierunku Pucka, zaliczając po drodze Płochowo, Mrzezino, Smolno i Żelistrzewo. W Pucku wjechaliśmy na ścieżkę rowerową która prowadziła prosto na Hel. We Władysławowie zaliczyliśmy dwa dłuższe postoje: jeden nieplanowany bo brat przebił oponę na jakiejś przebitej butelce i drugi planowany na uzupełnienie paliwa. Dalsza droga obyła się już bez większych przygód, tłumy na ścieżce rowerowej były mniejsze niż się spodziewałem, choć parę razy miałem okazję skorzystać z pożyczonego dzwonka przykręconego pierwszy raz do kierownicy mojego roweru. Jedynym zaskoczeniem był końcowy fragment ścieżki przed samym Helem, bo skończył się plaski asfalt i zaczęła dość mocno pofalowana droga szutrowa ale było to raczej pozytywne urozmaicenie. Po dotarciu i zwiedzeniu Helu powrót tą samą trasą. Całość zajęła nam ponad 7h a myślałem że zmieścimy się w 6, ale i tak jestem zadowolony bo to mój drugi najdłuższy dystans przejechany do tej pory na rowerze.

Droga na półwysep nie zawsze musi być niebezpieczna i zatłoczona. © mack86


Widok na Pucyfik (znany również pod nazwą zatoki Puckiej) © mack86


autor relacji (w tle widok na elektrownie wiatrowe na wyjeździe z Pucka) © mack86


Chałupy, czyli główny punkt szkolenia windserferów w Polsce © mack86


Ścieżka rowerowa na Hel wyposażona jest nawet w specjalne parkingi rowerowe © mack86


Ciężki schron bojowy Sabała w Juracie © mack86


Falochron portu w Helu, na którym postawili budynek w kształcie jaja © mack86


Widok na helski basen portowy © mack86


Muzeum Rybołóstwa Morskiego mieszczace się w poewangelickim kościele z XV wieku © mack86
Dane wycieczki:
Km:153.90Km teren:17.00 Czas:07:11km/h:21.42
Pr. maks.:50.20Temperatura:23.0 HRmax:165( 84%)HRavg120( 61%)
Kalorie: 3294kcalPodjazdy:mRower:Merida Matts TFS XC 500

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl